Do tragicznego zdarzenia doszło 1 listopada 2015 roku. Poprzedniego dnia wieczorem 2-letni chłopiec skarżył się na dolegliwy ból brzucha i wymiotował. Jego rodzice zawieźli go do szpitala, gdzie jedna z lekarek zaprowadziła ich pod gabinet i kazała czekać na lekarza, gdyż obecny schodził właśnie z dyżuru i dziecko miał zbadać inny lekarz.
– Chłopiec był półprzytomny, leżał na rękach mamy, głowę podnosił tylko wtedy, gdy podawano mu kilka łyków wody do picia. Ojciec brał go na ręce, chodził z nim po korytarzu, co chwilę pytał, czy ktoś wreszcie może im pomóc. Było widać, że dziecko cierpi, ma poważne dolegliwości – relacjonuje świadek zdarzenia.
Rodzice z cierpiącym dzieckiem czekali około godziny. W końcu ojciec poprosił obsługę szpitala, aby ktoś zajął się synkiem, który czuje się coraz gorzej. Dopiero gdy 2-latek stracił przytomność, rozpoczęła się akcja reanimacyjna, która trwała prawie godzinę. Nie przyniosła ona rezultatu i życia chłopczyka nie udało się ocalić.
- Jest mi bardzo przykro, że dziecko, które do nas przyjechało po pomoc, nie żyje – poinformował Marek Piskozub, dyrektor opolskiego szpitala.
W wyniku tragedii stracił on stanowisko. Zarzucono mu m.in. zbyt wolną reakcję na wypadki w placówce, którą kierował.